Wyjątkowy film o historii Górnego Śląska
Autor: Marcin Hirnyk w dniu 2022-12-16
Powstawał trzy lata, pokazuje ponad 1000 lat historii Górnego Śląska i ma być śląskim abecadłem dla mieszkańców innych regionów Polski. Film "Złote Jabłko" ma niebawem trafić na ekrany telewizorów, a swoją premierę miał w Katowicach. Przeczytajcie wywiad z twórcą filmu, reżyserem programów telewizyjnych (edukacyjnych, rozrywkowych i sportowych) Januszem Kujałowiczem. Film powstał z fascynacji Górnym Śląskiem, jego odrębnością, różnorodną kulturą i historią.
Radio Piekary: Jest pan warszawiakiem. Do tej pory pana działalność zawodowa była związana ze stolicą. Co sprawiło, że zainteresował się pan Górnym Śląskiem i podjął to wyzwanie?
Janusz Kujałowicz: To nie jest tak, że moja działalność była związana ze stolicą. Tam było moje miejsce pracy, natomiast przy okazji realizowania programów telewizyjnych bywałem na Śląsku. Tak sobie zresztą to planowałem, ponieważ był to mój autorski projekt. W konsekwencji miałem większą swobodę decydowania, gdzie dotrzemy, co będziemy pokazywać. I zdarzało mi się niejednokrotnie wyznaczać miejsca do realizacji programu właśnie na Śląsku. Byłem kompletnie zaskoczony tym, co zastawałem na miejscu. Zawsze bardzo precyzyjnie przygotowywałem się do programu. Nie umiem inaczej. Jak coś realizuję, to chcę wiedzieć wszystko.
RP: Co pana zaskakiwało?
J.K.: Wszystko mnie zaskakiwało. Jeden z pierwszych programów realizowaliśmy w Katowicach, a dokładniej na Nikiszowcu. Współpracowaliśmy z panią, która nas wspierała merytorycznie, pomagała nam poruszać się, odszukiwać adresy. To wcale nie jest łatwe, programy mają swój rytm, był to program cotygodniowy, w związku z tym tempo było niebywałe. No i nagle w trakcie realizacji na Nikiszowcu, ja już wiedziałem, gdzie jesteśmy, kiedy powstał, kto zaprojektował, i w trakcie realizacji usłyszałem od pani z Muzeum Historii Katowic, że jest taki projekt, żeby wybudować pomnik kuzynom Zillmannom.
RP: Do dziś niezrealizowany.
J.K.: Być może. Ja nie wiem, na jakim etapie jest. To właśnie był ten moment, kiedy mówię: no dobra, nic kompletnie z tego nie rozumiem. Proszę wybaczyć, ale to pewnie dotyczy zdecydowanej większości naszego społeczeństwa, do tej pory Śląsk był, nie chciałbym, żeby to jakoś drastycznie zabrzmiało, ale jednak na uboczu. W tej centralnie postrzeganej historii on pojawiał się przy okazji przyłączenia Śląska do Polski – Mieszko I, Bolesław Chrobry. Po czym po raz drugi pojawiał się przy okazji Powstań Śląskich. Natomiast ta przestrzeń między jednym a drugim – terra incognita. Dla człowieka, który miał taką bazę, nagle okazuje się, że ta historia jest chyba jakaś inna. Ona nie jest czarno-biała, ona ma jakieś tony pośrednie. Zillmannowie – z warszawskiej perspektywy nie zasługiwaliby na jakikolwiek pomnik. Wtedy nie wiedziałem nic, dziś wiem, że to nie tylko Nikiszowiec, Giszowiec lecz także huta Uthemann w Szopienicach i inne wspaniałe budynki. Ale to dzisiaj już wiem, wtedy mnie to kompletnie zaskakiwało. Tym bardziej, że chwilę później byliśmy przy pomniku Powstań Śląskich, a ja widzę, że kawałek dalej stoi pomnik generała Ziętka. Okazuje się, że ktoś uznał, że temu, z perspektywy warszawskiej, działaczowi komunistycznemu zostanie postawiony pomnik. I to nie wtedy, kiedy trzeba było, ale zdecydowanie później. I to był właśnie ten moment, w którym mówię: kompletnie tego Śląska nie rozumiem. Wtedy obiecałem sobie, że kiedyś będą takie warunki, będzie taka możliwość, będę tak uparty, że spróbuję zrealizować film.
RP: Kogo pan namówił do realizacji filmu?
J.K.: Przy okazji realizacji programów na Śląsku prawie zawsze było tak, że współpraca świetnie układała się z miastem Katowice. Dla mnie Śląsk to ludzie. Jeśli ludzie czuli, że ktoś nie odpuści, że ma pasję, że ma chęć, że ma wiedzę, że z szacunkiem podchodzi, zawsze mogłem liczyć na wsparcie. To był pierwszy adres. Natychmiast udałem się do urzędu miasta z pytaniem: czy może ktoś wsparłby mnie w tym szalonym projekcie. I wsparł.
RP: Kogo pan zaprosił do współpracy merytorycznej?
J.K.: Poprosiłem o pomoc profesora Ryszarda Kaczmarka. To nie było tak, że profesor zgodził się od razu, że powiedział: proszę pana, już robimy. Po pierwsze chyba nie wierzył, że będę w stanie przyswoić wiedzę na temat Śląska. To musi być taka wiedza, która pozwala na zadawanie pytań profesorowi. Żeby pytać, trzeba już coś wiedzieć. Potem profesor przekonywał, że on niechętnie weźmie udział w projekcie, który będzie nudny.
RP: Czy udało się panu uniknąć nudy?
J.K.: Chciałem realizować film czysto telewizyjnymi metodami – szybki montaż, krótkie ujęcia. Dynamika po prostu. Myślę, że w dużej mierze udało mi się to. Jeśli mówimy o historii Górnego Śląska, musimy określić, gdzie ona się zaczyna i gdzie się kończy. I to jest problem, który stanął jako element pewnego sporu między profesorem a mną. Profesor mówi: drogi panie, historia Górnego Śląska zaczyna się od księstwa opolsko-raciborskiego i od Mieszka Plątonogiego. Ja mówię: drogi profesorze, o Mieszku Plątonogim w Polsce nikt nie słyszał. Na to profesor mówi: no tak, ale taka jest historia Górnego Śląska. Długi czas nie ustępowałem, ponieważ uważałem, że trzeba zacząć od bazy. A bazą jest historia Polski. Nie będę ukrywał, ten film nie jest dla Górnoślązaków. Będę zaszczycony, jeśli Górnoślązacy spojrzą na historię moimi oczami, tak jak ja ją widzę i uznają, że tak może być. Ja to traktuję jako śląskie abecadło. Dla osób, które nie mają szerokiej wiedzy na temat Śląska, delikatnie rzecz ujmując. Wyszli z takiej klasycznej nauki historii. Film zaczyna się od Mieszka I. Profesor długo na to nie zgadzał się. Tym co go przekonało, była sonda telewizyjna nagrana przy okazji obchodów rocznicy bitwy pod Grunwaldem. Okazało się, że większość osób pytanych przez dziennikarza twierdziła, że naszymi wojskami w tej bitwie dowodził Bolesław Chrobry. Wtedy profesor do mnie zadzwonił i powiedział: Panie Januszu, miał pan rację. Zaczynamy od Mieszka. A zaczynamy jeszcze wcześniej – od chrystianizacji Śląska. Opowieść kończymy na współczesności.
RP: W tym filmie, choć jest on dokumentalny, są również wstawki fabularyzowane – ze statystami, z aktorami.
J.K.: Też mi się wydawało, jak pierwszy raz szukałem odtwórców do scen rekonstrukcyjnych, że to są statyści. Nie ma tam statystów. To wszystko są zawodowcy. Pełen profesjonalizm. Nie spodziewałem się. Mieliśmy około 70 osób na planie, gdy odtwarzaliśmy sceny masakry w kopalni Mysłowice, a robiliśmy to w kopalni Bielszowice, która jest absolutną perłą. Zachowana została tak, jak wyglądała na początku XX wieku. Tam się okazało, że to nie jest gehenna – ustawianie itp. Jak wojsko. Robimy to, robimy tamto. Absolutny zachwyt.
RP: Co było najtrudniejsze w realizacji tego filmu?
J.K.: Piekielnie trudne momenty to poszukiwania w archiwach. Zdobywanie materiałów archiwalnych. W trakcie pandemii archiwa się pozamykały. Uparłem się, że wszystko co da się wykopać, da się wyrwać, da się pokazać, to zrobię to. Materiały pochodzą z bardzo wielu krajów. Najcenniejsze materiały to archiwa amerykańskie. Archiwum Spielberga, Muzeum Holocaustu, ale są także świetne materiały niemieckie, czego mogłem spodziewać się. Fantastyczne rzeczy. Sporo polskich materiałów – Filmoteka Narodowa, WFD, Silesia, archiwa prywatne. Oficjalne archiwa gromadzą głównie materiały, które powstały na zamówienie. Natomiast archiwa prywatne mają zupełnie coś innego. One z zupełnie innej strony świat pokazują. To są chrzciny, urodziny, ktoś przechodzi ulicą. Jak myślimy o tym, jak byśmy to dziś realizowali, to wydaje się, że to nie ma wielkiej wartości. Natomiast jak patrzymy na materiały, które powstały 80-100 lat temu, zupełnie inaczej to wygląda. Dzięki temu mamy materiały z 1941 bądź 1942 roku z Katowic. W kolorze. Coś niebywałego. Niestety, tych materiałów nie jest zbyt wiele, ale są po prostu fantastyczne.
RP: Gdzie będzie można zobaczyć film?
J.K.: Będą dwie premiery filmu. Pierwsza to nasza mała premiera, choć tak naprawdę największa, w grudniu w Katowicach. Natomiast nie ma co ukrywać, ten film jest realizowany po to, by pokazywały go telewizje. Moim marzeniem było, żeby pokazywały go wszystkie telewizje, które mają ochotę. To jest ta druga premiera. Pewnie w konsekwencji ważniejsza z tego powodu, że ona będzie miała wielu widzów.
RP: Czy toczą się już rozmowy ze stacjami telewizyjnymi?
J.K.: Rozmowy toczą się od dłuższego czasu. Natomiast broniłem się przed jednoznaczną deklaracją – a to zrobimy w tym momencie, a to puścimy w tej telewizji. Poczęstujemy wszystkich wiedzą, jeśli będzie taka możliwość. Cały czas chciałbym coś do tego filmu dokładać. To jest nieustanna walka dobrego z lepszym. Miasto Katowice nas bardzo wspiera w tym wszystkim, Górnośląsko-Zagłębiowska Metropolia dołączyła się i też nas wspiera. Mamy też zobowiązania wobec aktorów. Zrobiliśmy takie sceny rekonstrukcyjne z aktorami z Teatru Śląskiego i nie tylko, niewiele tego jest, to jednak film dokumentalny. Pani Barbara Lubos, pan Andrzej Dopierała. Mieliśmy takie oczekiwania, takie wymagania, by dołączył do nas aktor z Niemiec – żebyśmy byli jak najbliżsi realiów. Żeby ten język brzmiał rzeczywiście tak, jak powinien.
RP: Zapraszamy wszystkich do obejrzenia Złotego Jabłka. Dziękuję za rozmowę.